Szeroka, rozłożysta, prawie jak odrysowana po idealnym okręgu, a w środku turkusowa woda. Plaża ciągnie się od zielonego wzgórza do przeciwległego też zielonego końca i jest faktycznie śnieżnobiała. Słomiane parasole i bambusowe leżaki prawie puste, małe bambusowe restauracje i serferskie spoty też bez klientów. Garstka odwiedzających jest w wodzie, daleko przy wejściu do zatoki, przy plaży ciężko byłoby utrzymać się na desce.
Lokalne psy w kolorze piaskowym snują się po plaży, chyba przyszły z tymi paniami. Słomiane stożkowe tradycyjne kapelusze lub sarongi spięte w tobołek na głowie. Pod ręką muszelkowe naszyjniki i koraliki rozpięte na bambusowej deseczce, a pod druga ananasy i mangostany bo akurat sezon. Chodzą z jednego zielonego końca na drugi a w ślad za nimi tajemniczy jegomość. To coś mocniejszego niż ananasy, w ręce zwinięte suszone grzyby, mówią o nich “ticket to the moon, never try never know”.
Czas płynie wolno i leniwie, szum fal działa hipnotyzująco. Kolejne łódki odwożą kolejnych surferów do tego odległego spotu i przywożą tych co mają na dziś dość. Jedni wyskakują a drudzy wdrapują się na pokład łódki. Kapitan tego kolorowego okrętu wyrzuca deski do wody i pakuje kolejne. Na twarzach pozytywne zmęczenie i uśmiechy, i tak mijają te miłe panie wędrujące z asortymentem, a za nimi podążają znudzone tymi klimatami psy.
Tanjung aan to jedna z najpiękniejszych plaży na Lombok, a nawet w tej części świata. Jest duża, szeroka, ze śnieżno-białym miękkim piaskiem, woda wygląda jakby do seledynowej ktoś dolał trochę mleka. Klimat jest świetny, słomiane parasole i brak hoteli tylko małe bambusowe knajpki. Dużo młodych uśmiechniętych ludzi, ładne kolorowe łódki kursujące co kilka kwadransów na surferskie spoty tuż przy wyjściu z zatoki. Jest wielka ma minimum kilometr średnicy i piękne wzgórze na krańcu, zielone porośnięte trawiastą roślinnością na nim punkt widokowy łatwo dostępnym z plaży, podobnie jak po przeciwnej stronie zatoki. Za nim jest druga mała dzika plaża ale otwarta na ocean z dużymi falami.
Zaskakująco szeroka trasa szybkiego ruchu z ładnym pasem zieleni pośrodku nie pasuje tu w ogóle, prowadzi z Kuty wśród zielonych pagórków. Ale to wygodne, można w parę minut podlecieć z mocno rozwiniętej turystycznie miejscowości lub wyskoczyć na jakieś dobre niedrogie jedzenie. Infrastruktura drogowa zdecydowanie przewyższająca obecne potrzeby tego miejsca, można przypuszczać że to niebawem się zmieni i pojawią się duże ośrodki i piękne hotele w miejscu tych małych uroczych knajpek. Warto tu wpaść zanim tak się stanie i poczuć backpakersko-serferski klimat tego miejsca.