W lewo do Virgin beach – duży drogowskaz odbija słońce i razi nadjeżdżających. Ale na czarną siostrę Virgin beach jedzie się prosto, to trzeba wiedzieć, nie ma o tym informacji. Droga prowadzi obok wzniesienia – wysokiego klifu oddzielającego te dwa miejsca.
Malownicza boczna dróżka, z lewej wzniesienie i klif, z prawej pola ryżowe. W promieniach słońca wszystko wygląda dobrze, cmentarzysko po drodze też. Zarośnięte tymczasowe groby, bambusowe klepsydry, parasole nad grobami i kamienie zamiast ziemi bo taki testament lub tak jest łatwiej odgrzebać jak nadejdzie czas Naben.
Za kolejnym zakrętem mała wioska, kurczaki przechodzą przez drogę bez pośpiechu jak święte krowy, psy gdzieniegdzie wylegują się na środku. Za następnym widać już ocean, jest na końcu długiego odcinka prostej drogi.
Ładne kamienne rzeźby przy pustym parkingu, w lokalnym mikro sklepiku nie ma nawet sprzedawcy, mieszka z tyłu tej budki, uciął sobie drzemkę na wiacie drewnianej, plażowej, dla urozmaicenia nawet ładnej. Podjeżdżający skuter go obudził ale nie wstał nawet, oko otworzył jedynie zerkając w stronę hałasujących przybyszy.
Czarna wulkaniczna plaża nie zachęca do położenia się na niej, rozgrzana tak że ciężko stanąć gołą stopą. Duże fale wyjątkowo blisko brzegu bo tu gwałtownie robi się głęboko, można skakać na główkę prosto z plaży. Gwałtowny uskok piętrzy fale, dno to okrągłe nieduże kamienie, osypują się pod nogami już krok po wejściu do wody wpada się po szyję. Fale pchają na plażę i za chwilę cofają w głąb oceanu, to niemiłe uczucie budzi niepokój. Tu nie kąpie się nikt bo nikogo nie ma, brak turystów, nikt nie korzysta z walorów plażowania na czarnym wulkanicznym piachu, są jedynie wędkarze. Na długim, kilometrowym odcinku mają dość miejsca dla siebie i łowią bez ścisku.
Kaptur na głowie i długie rękawy, rękawiczki jak zimowe, na głowie dodatkowy bambusowy parasol – okrągły, stożkowy daszek dobrze chroni od deszczu i słońca. Zamach solidny żeby zarzucić z plaży kilkanaście metrów w morze. Na końcu żyłki blacha imitująca rybę lub prawdziwa na kotwiczce, spławika nie było by widać w tych falach. Czarni od stup przypominają ninja w tych obcisłych strojach. Łowią z brzegu czasami z wody jeśli jest płytka, nie tu. Charakterystyczna paczka fajek przypiętych do stożkowej czapki tak żeby nie zamokły i faja w zębach bo ręce zajęte. Podobno znają też tradycyjne techniki wędkowania z kamiennych klifów i czasami noszą czapki z daszkiem.
Białe lokalne czółenka kontrastują z czarnym piaskiem, widać że to rybacki zakątek. Jedna przy drugiej, daleko od linii wody je wynieśli, nie są ciężkie. Przy klifie oddzielającym ją od białej siostry Virgin widać czarne charakterystyczne dachy z włosów palmy. Ta świątynna architektura jest ledwo widoczna ale ciężko jej nie zauważyć. W otoczeniu kilkuset metrowego wzniesienia, wśród palm kokosowych, przykuwa uwagę już z oddali.
Na Bug Bug nie dzieje się wiele, nie ma turystów, znak kierujący na Virgin robi swoje, większość pojechała w lewo. Virgin jest piękna, turystyczna, a jej czarna siostra to lokalne miejsce, wulkaniczny piach dodaje tajemniczości. Duże fale wchodzących daleko w plażę zamieniają się w białą pianę dając wyjątkowy efekt na czarnym piasku. Wędkarze i śpiący sprzedawcy na pustym parkingu, duża otwarta przestrzeń, piękne widoki w oddali na Lombok i Penide, i małą wysepkę niedaleko od brzegu. Lokalne czółna i mała urokliwa świątynia w której rybacy składają ofiary przed wypłynięciem w ocean.